"Raj tuż za rogiem", który rajem niestety się nie okazał...


Długo się zabierałam do tego wpisu, książkę skończyłam dwa tygodnie temu, ale jakoś nie mogłam się zebrać w sobie, żeby coś o niej napisać. Wszystko dlatego, że czytając ostatnią stronę tej powieści niemal odetchnęłam z ulgą, że to już koniec. Tak, tak, sama nie dowierzam, że piszę takie słowa o powieści Llosy, którego uwielbiam, a jednak...

"Raj tuż za rogiem" opisuje losy dwóch nietuzinkowych postaci: rewolucjonistki Flory Tristan, która agituje na rzecz utopijnego społeczeństwa uosabiającego ideę równości oraz wybitnego malarza Paula Gauguina, który w poszukiwaniu inspiracji wyjeżdża na nieskażone cywilizacją Tahiti. Tych bohaterów łączy nie tylko pokrewieństwo, ale również odwaga z jaką podejmują decyzję o kompletnej przemianie swojego życia, po to by egzystować w zgodzie z samym sobą, choć skrajnie różni postawa wobec życia jaką prezentują. Oboje  z wielkim zaangażowaniem i żarliwością szukają swojego raju tuż za rogiem, niestety bezskutecznie. 

Wydawać by się mogło, że fabuła jest ciekawa a bohaterowie barwni, jednakże jak dla mnie była po prostu nudna. Może nieco ciekawsze są te rozdziały poświęcone ekscentrycznemu malarzowi, ale i one z czasem stają się nużące. Zabrakło mi w tej powieści absurdalnego poczucia humoru, które było wszechobecne w książce "Ciotka Julia i skryba", w niczym nie przypomina ona również "Szelmostw niegrzecznej dziewczynki", które ubóstwiam.

"Raj tuż za rogiem" mnie nie porwał, a znudził niemiłosiernie, chyba tylko ze względu na wcześniejszą twórczość Llosy dotrwałam do końca. Ale nic to, i tak będę sięgać po kolejne jego książki, bo Llosa pisać potrafi, nie na darmo został przecież laureatem Nagrody Nobla.

Komentarze

Popularne posty