"Walka kotów" Edurado Mendozy czyli o mojej walce z samą sobą, by książkę dokończyć.


Eduardo Mendoza słynie z książek kipiących dobrym humorem oraz tych podejmujących bardziej ważkie tematy, jakim jest polityka - niestety trafiła mi się książka należąca do tej drugiej grupy. Typowe dla mnie, Just my luck!, jak powiedziałby z autoironią Anthony Whitelands, główny bohater tej książki. 

"Walka kotów" mnie po prostu znużyła. Pierwsze sto stron przeczytałam z uwagą, nawet kilka razy uśmiechnęłam się pod nosem śledząc losy nieporadnego i naiwnego Anglika, który udaje się do Madrytu po to, by wycenić obraz znajdujący się w kolekcji pewnej arystokratycznej hiszpańskiej rodziny. Z pozoru proste zadanie, niesie za sobą szereg komplikacji i tajemnic. Przyznam, iż zaintrygowała mnie historia nieznanego dzieła Velazqueza, ale kiedy do głosu doszła polityka i niemal zdominowała książkę, po prostu się zniechęciłam. 

Mendoza pisać potrafi, nie mam co do tego żadnych wątpliwości, ale jak dla mnie za dużo było wątków politycznych, ucierpiała na tym dynamika akcji. Doczytałam książkę do końca, ale wymagało to ode sporo samozaparcia (jakby nie dość mej męki, za przetrzymanie zapłaciłam karę w bibliotece). Jestem niepocieszona, że trafiłam akurat na tę pozycję Menodozy, kiedy ogromna rzesza czytelników zachwyca się jego twórczością, a ja do prozy iberoamerykańskiej mam szczególną słabość.

No cóż, wzdycham ciężko nad moim losem, ale mimo wszystko nie skreślam tego autora ze swej listy, jednakże zdecydowanie muszę nieco od niego odpocząć. Po prostu następnym razem upewnię się, że książka, która wybrałam zalicza się do tych słynących z  błyskotliwego humoru i udanych anegdot. Osobiście "Walki kotów" nie polecam, chyba, że ktoś lubi powieści z dużą ilością polityki. Co dla mnie jest wadą, dla innych Czytelników może być właśnie zaletą.

Komentarze

Popularne posty