Szymon Hołownia i jego książka pod tytułem "Last minute. 24 h chrześcijaństwa na świecie".



Książkę pożyczyłam od koleżanki, sama bym jej raczej nie kupiła, bo wydała mi się zbyt teologiczna, ale uznałam, że będzie to idealna lektura na okres Wielkiego Postu. Oprócz osobistych wrażeń Szymona Hołowni dotyczących egzotycznych miejsc jakie odwiedził, mamy tu zapis zbioru rozmów, głównie z chrześcijańskimi duchownymi, ale nie tylko, generalnie ludźmi rozsianymi po najbardziej odległych zakątkach świata, którzy przez pryzmat własnych doświadczeń i działalności misyjnej próbują odpowiedzieć na pytania dotyczące kondycji współczesnego chrześcijaństwa.

Całość napisana jest bardzo nierówno, niektóre rozdziały są naprawdę ciekawe i interesujące, a inne wręcz usypiająco nudne. Z pewnością liczne poglądy autora, jak i jego rozmówców wydają mi się zbyt radykalne i konserwatywne, ale warto poznać różne punkty widzenia. Choć z drugiej strony uświadomiłam sobie, że nadmierna liberalizacja w zakresie reguł regulujących życie świeckie chrześcijanina, wcale nie przyczyni się do wzrostu ilości ludzi wierzących. Zrozumiałam, że przyzwolenie na wybiórcze i zbyt nonszalanckie traktowanie zasad wiary, paradoksalnie, sprawia, że ludzie odwracają się od kościoła. 

Kiedy Szymon Hołownia pyta kolejne napotkane osoby, czy chrześcijaństwo przeżywa dziś swój największy kryzys i czy Kościołowi grozi upadek, z ulgą odczytuję argumenty wskazujące, że religia chrześcijańska ma się całkiem dobrze. I nabieram przekonania, że dopóki na świecie będą istniały choćby tylko kilkuosobowe wspólnoty, dopóty chrześcijaństwo będzie trwało. Zaskakujące, ale i budujące jest  zjawisko szerzenia się wiary w Boga wśród ludów plemiennych, staje się to możliwe, dzięki przekładom Pisma Świętego na języki, którymi posługują się ci ludzie.

Osobiście szczególnie zainteresowała mnie sytuacja chrześcijan żyjących w miejscach, gdzie dominującą religią jest islam, chyba tak naprawdę nie zdawałam sobie sprawy, na jak wielkie niebezpieczeństwo narażeni są, ci którzy nie modlą się do Allaha. Nie jestem w stanie pogodzić się z tym, że w imię religii zabija się ludzi, oczywiście doskonale zdaję sobie sprawę, że i historia kościoła katolickiego jest krwią pisana, ale wydawać by się mogło, że mamy dwudziesty pierwszy wiek, a ludzie zrozumieli, że przemoc nie jest żadnym rozwiązaniem i sposobem na szerzenie wiary. 

Tak się złożyło, że aktualnie mieszkam w kraju, w którym islam jest praktycznie jedyną słuszną religią, a chrześcijanie stanowią margines. Zapytałam zakonników, z którymi spotykam się co jakiś czas przy okazji liturgii, czy oprócz imigrantów, mają oni pod opieką konwertytów, okazuje się, że tak, ale nie jest to liczna grupa, a ludzie, którzy do niej należą, ukrywają ten fakt, gdyż bycie chrześcijaninem w Turcji wiąże się z przykrymi represjami, nawet utartą pracy lub wyrzuceniem ze szkoły. W paszporcie takiego człowieka widnieje wpis "chrześcijanin", co skutecznie utrudnia mu życie, pomimo tego, że Republika Turecka jest wedle prawa krajem świeckim, rzeczywistość wygląda jednak inaczej. 

Do tej pory nie zdawałam sobie z tego faktu sprawy, bo skoro jest kościół, do którego mogę co jakiś czas udać się na nabożeństwo, wydawało mi się, że sytuacja jest w miarę normalna. Tylko, że ja przybyłam tu jako chrześcijanka i pochodzę z innego kraju, więc nikt mnie szykanuje, dopóki nie obnoszę się ze swoją religią. Jestem pewna, że gdybym nosiła krzyżyk lub medalik z Matką Boską, mogłabym się narazić na przykre sytuacje. Kilka lat temu zabito w Turcji księdza katolickiego, to nie był jednorazowy incydent, nasi ojcowie także nie czują się do końca bezpiecznie w miejscu, gdzie mieszkają. Sytuacja pozostawia więc wiele do życzenia. Strach pomyśleć, co spotyka misjonarzy w innych zakątkach świata, a opisana przez Szymona historia muzułmanki z Egiptu, która została chrześcijanką  mrozi krew w żyłach.

Na koniec jeszcze jedno moje spostrzeżenie, zainspirowane książką, ale też własnymi doświadczeniami. Emigracja sprawia, że człowiek poszukuje wspólnoty, chcemy czy nie, jesteśmy istotami społecznymi,  nasz żywioł to życie w grupach, a kościół i religia ułatwia to poprzez wspólne spotkania i liturgię. Przed samym wyjazdem z Polski rzadko zaglądałam do świątyni, tutaj po jakimś czasie poczułam silną potrzebę, żeby to zmienić. Przynależenie do małej wspólnoty sprawia, że człowiek czuje się związany z innymi jej członkami i daje  możliwość bardziej bezpośredniego zgłębiania wiary. Ten mechanizm sprawdza się niezależnie od wyznania, wielu muzułmanów twierdzi, że dopóki nie wyjechali na zachód, nie byli praktykujący.

"Last minute. 24 h chrześcijaństwa na świecie" to z pewnością lektura nie dla wszystkich, raczej dla osób bezpośrednio zainteresowanych tematem. Mimo, że nie brakuje w niej słabszych momentów, ma też swoje zalety, bo prowokuje do przemyślenia wielu kwestii. Jak wspominałam, dobra lektura na Wielki Post, w końcu nie wszystko, co czytamy musi nas wciągać "od deski do deski".

Moja ocena: 3+

Tymczasem, w związku z nadchodzącymi świętami, życzę Wam Kochani Wesołego Alleluja!!!



Komentarze

Popularne posty