Nina George "Księga snów".
"Księga snów" Niny George to piękna i wzruszająca opowieść o miłości, życiu i śmierci. To chyba też najlepsza, według mnie, książka tej autorki, pozbawiona nadmiernego melodramatyzmu, do którego pisarka ewidentnie ma słabość. O wcześniejszych możecie przeczytać tu i tu.
Były korespondent wojenny Henri idzie na spotkanie ze swoim nastoletnim synem, którego nie widział wiele lat. Po drodze rusza na pomoc tonącej dziewczynce, którą szczęśliwie udaje mu się wyłowić z rzeki, niestety chwilę później ulega poważnemu wypadkowi, w wyniku którego zapada w śpiączkę. Sam, który czeka na upragnione od wielu lat spotkanie z ojcem, przeżywa wielki zawód, ale i smutek, kiedy dowiaduje się, że jego tata znalazł się w krytycznym stanie w szpitalu. Bardzo chce poznać ojca, dlatego codziennie odwiedza go w szpitalu. Przy Henrim czuwa także Eddie, była partnerka, która niespodziewanie dla niej samej, dowiaduje się, że została wyznaczona na osobę odpowiedzialną za wszelkie decyzje dotyczące leczenia, a więc i życia mężczyzny.
W tej książce czasem trudno odróżnić jawę od snu, rzeczywistość od życia po śmierci, wszystkie te strefy i światy wzajemnie się przenikają. To mądra i wciągająca historia o tym, co w życiu ważne, zmusza do refleksji, zatrzymania się i zadania sobie kilku pytań o sens naszego bycia tu i teraz. Autorka w niebanalny, niezwykle ciekawy i pozbawiony sentymentalizmu sposób podeszła do zagadnienia tzw. komy. Powieść przeczytałam z wielką przyjemnością, kilka razy porządnie się spłakałam i uśmiałam. Zdecydowanie warto zafundować sobie takie emocjonalny rollercoaster, szczególnie w tym przedświątecznym rozgardiaszu. Tak sobie myślę, że to jest właściwie idealna lektura na Wielki Tydzień. Polecam bardzo gorąco.
Moja ocena: 5-
Komentarze
Prześlij komentarz