"Płuczki. Poszukiwacze żydowskiego złota" Paweł Piotr Reszka, Wydawnictwo Agora.


Reportaż "Płuczki" zadziwia, szokuje i daje do myślenia. Mną wstrząsnął... Szczerze mówiąc, przed jego lekturą, nie miałam pojęcia o zjawisku kopania w ludzkich zwłokach i szczątkach na terenie byłych obozów koncentracyjnych w celu poszukiwania złota, pieniędzy i innych kosztowności, które należały do tragicznie zamordowanych. Działo się tak nie tylko w opisanych tu Bełżcu czy Sobiborze, ale także w Treblince. Miejscowa ludność, nie bójmy się tego powiedzieć- Polacy, chodzili przeszukiwać, kopać i grabić szczątki ludzkie. Dlaczego? Bo wszyscy tak robili, bo na co martwemu pieniądze i złoto. A Ci sprytniejsi zawiązywali spółki, pracowali w grupach, nauczyli się płukać w wodzie na specjalnym sicie popiół z ludzkich kości w celu znalezienia kruszcu. Ot, lokalni poszukiwacze złota... Co mnie najbardziej uderzyło, to sposób w jaki po latach, bez zażenowania i cienia skruchy, opowiadają, jak to wtedy wyglądało:

[...]A chodził, kto mógł. I dzieci, i stare (śmiech). Było może z pięćdziesiąt ludzi na polu. I od nas, i z sąsiednich wsi. Ja żem tam był codziennie. Nie pamiętam, ile razy, dużo. [...] Ci, co mieszkali blisko, to wiedzieli, że Niemcy doły kopali i że tam kości i popiół kładli. I tam zaczęli kopać. Przeważnie przy tym wale granicznym, od strony Bełżca.  Sam to znalazłem ze trzy rublówki złote. Ale w spółce było lepiej. Koronki się znajdowało w tym żużlu. Luzem wszystko. A i całe podniebienie ze złota się trafiło. I podniebienie, i uzębienie. Takie protezy. Ludzie z całej Europy byli tu przywożeni. Włosów było dużo. Nieraz takie długie, kobiece. Mówili, że i w nich coś można było znaleźć. Żydzi chowali, gdzie tylko mogli. A ja włosów nie przeglądałem. Jakoś to nieprzyjemnie tak. 
Kiedyś dwóch takich od nas przyszło do mnie rano i wołali, żeby iść na Kozielsko. Nie poszedłem. A im się poszczęściło. Znaleźli taki pas, na przepuklinę czy na coś, a w nim dolarów pełno. Jeden to plac kupił w Bełżcu i tam się pobudował. [...] A ja? Oj, jak to młody, a to się człowiek ubrał, a to na zabawę, i tyle było. Do domu coś się kupiło. A kiedy rozmówca został zapytany, co dziś sądzi, o kopaniu odpowiedział: To kopanie, to i tak nie pomogło ani nie zaszkodziło temu umarłemu. Nic złego nikt nie robił. To, com znalazł, to by i tak przepadło. Chociaż Żydzi też byli ludźmi. 
[...] Były też miejsca, gdzie jeszcze całe ciała były, niespalone. Jak śledzie leżały w tych dołach. I byli ludzie, co je oglądali. Patrzyli w zęby i inne miejsca. Oj, coś strasznego. Myśmy tego nie robili. Bo w ziemi znajdziesz albo tak gdzieś, to co innego. Ale całe trupy przewracać?!

No i tak sobie chodzili okoliczni mieszkańcy, jak to sami mawiali: "na Żydki" lub "na Icki", doprowadzając do perfekcji sztukę kopania w kościach zmarłych i bezczeszczenia ciał, tłumacząc wszystko powojenną biedą i pokrętną logiką, że przecież zmarłym złoto i tak niepotrzebne. 

Czytałam te rozmowy z rosnącą irytacją, przerażała mnie obojętność z jaką ludzie, o tym opowiadali. Prawie nikt nie okazał skruchy, refleksji. Ani ich dzieci, nawet wnuki, też wyraźnie nie umiały potępić tego, co się tam działo. 

Książka przeraża pod każdym względem. Kilka razy podczas lektury mnie zemdliło, czułam obrzydzenie, złość i niedowierzanie, że tak długo pozwalano na tego rodzaju proceder. Trudno w to uwierzyć, ale takie są fakty, że jeszcze w latach osiemdziesiątych tereny obozów były przez mieszkańców rozkopywane. Bulwersuje postawa władz, które nie dość zadbały o zabezpieczenie i ochronę miejsca męczeńskiej śmierci setek tysięcy Żydów. Z drugiej strony, wszyscy wiemy, jaki stosunek miała w latach sześćdziesiątych władza komunistyczna do ludności żydowskiej, więc w sumie nie powinno nas to wszystko dziwić. 

A jednak ciężko przejść obok tego wszystkiego obojętnie i nie oceniać. Mnie się to nie udało, choć wiem, że wojna rządzi się swoimi prawami, ale zło bez względu na okoliczności, pozostaje złem. Zdaję sobie sprawę, że po wojnie była bieda, jednak Ci kopacze z głodu nie umierali, po prostu tak było łatwiej, a poza tym kopali jeszcze przez dziesiątki lat po wojnie, kiedy biedy już dawno nie było... Wielokrotnie zastanawiałam się też, jak do tego mogło dojść, jak to możliwe, że Polacy z taką bezwzględnością i bezmyślnością grzebali w szczątkach swoich dawnych sąsiadów: aptekarza, który przed wojną sprzedawał im leki czy cyrulika, który być może kiedyś leczył ich dzieci.

I przypomniałam sobie inne książki, związane z tematyką żydowską, zarówno prozę, jak i reportaże, w których ten polski antysemityzm przed drugą wojną światową rósł w wielką siłę i stawał się zjawiskiem powszechnie akceptowalnym. I pamiętam słowa jednego z rozmówców z książki Szymona Wisenthala pt. "Słonecznik", w której było napisane, że Polacy z ulgą obserwowali kolejne transporty Żydów do obozów koncentracyjnych i modlili się, by Żydów było jak najwięcej, bo wiedzieli, że kiedy Niemcy wymordują  ich wszystkich, zabiorą się za Polaków. I tak sobie myślę, że to wszystko razem wzięte przyczyniło się do tego, co się działo w czasie wojny i po niej. Narracja, która polegała na tym dehumanizowaniu osobników narodowości żydowskiej sprawiła, że tak łatwo innym przychodziło ich krzywdzenie. Cytowany przeze mnie rozmówca powiedział: "Chociaż Żydzie też byli ludźmi"...

To bardzo ważna książka, bo pokazuje naszą historię, bolesną i trudną, ale moim zdaniem trzeba o niej mówić, by zło, które miało miejsce, więcej się nie wydarzyło. Nie można zakłamywać historii, należy ją pokazywać taką, jaka była. Dzięki tej książce, każdy z nas ma możliwość poznania prawdy i refleksji na temat jej treści i bohaterów. I to jest jej największa wartość: prawda, którą przekazuje i dyskusja, do której prowokuje.

Pamiętam, jak w liceum byłam na obozie wędrownym po Roztoczu i jednym z naszych miejsc docelowych był wtedy obóz koncentracyjny w Bełżcu. Pamiętam nasze zdziwienie, że nie było tam nic oprócz kamiennego pomnika i tabliczki upamiętniającej zamordowanych. Dookoła tylko las i zarośnięte łąki, które budziły niepokój i dziwny ucisk w gardle. Spodziewaliśmy się tam muzeum, namiastki tego z Auschwitz, a zastaliśmy pustkę i niemal sielski krajobraz. Dziś sytuacja wygląda inaczej, w 2004 roku powołano muzeum i odsłonięto nowy pomnik. Po lekturze "Płuczek" wiem, że chcę tam jeszcze raz pojechać, by uczcić pamięć, o tych którzy tam tragicznie zginęli.

Polecam Wam ten reportaż, choć boli i uwiera. Zdecydowanie nie powinniście go przegapić w swych tegorocznych lekturach z gatunku non fiction.

Komentarze

Popularne posty