Magdalena Rittenhouse przedstawia swój "Nowy Jork. Od Mannahatty do Ground Zero".


Na mojej prywatnej mapie znajduje się kilka miejsc, do których bardzo chciałabym kiedyś pojechać, jednym z nich jest właśnie Nowy Jork - według mnie miasto magiczne i imponujące, nie tylko pod względem urbanistycznym, ale także duchowym i metafizycznym. Kiedy oglądam amerykańskie filmy, w których cichym bohaterem jest ta fantastyczna metropolia, zawsze zastanawiam się, czy to wszystko w rzeczywistości właśnie tak wygląda? Mam nadzieję, że dane mi będzie kiedyś skonfrontować swoje filmowe wrażenia i wyobrażenia ze stanem faktycznym, a na razie pozostają książki.

Publikacja "Nowy Jork. Od Mannahatty do Ground Zero"  Magdaleny Rittenhouse to nie jest typowy przewodnik turystyczny, ale raczej luźna opowieść o historii najciekawszych zakątków tego miasta. Znajdziecie tu opis, tych najbardziej znanych jak: Central Park, Wall Street czy Empire State Building, dowiecie się jak powstawał Most Brookliński czy Grand Central Terminal, ale poznacie także te mniej popularne miejsca, do których zaglądają ludzie zrośnięci od wielu lat z tym miastem. I choć zainspirowana filmem "Samotność w Seattle" od zawsze chciałam stanąć na szczycie Empire State Building, dzięki tej książce poznałam inne ciekawe miejsca, do których równie mocno pragnę się udać.

Jednym z nich jest Strand, który: 
[...] reklamuje się jako księgarnia osiemnastomilowa [...]. Właściciele przyznają jednak, że poszli na skróty - mil jest z pewnością o wiele więcej, tylko, że dziś na wycieczki wzdłuż regałów z kalkulatorem w ręku nikt z pracowników nie ma już cierpliwości. Tym bardziej, że od kilku lat mogą zaoferować bardziej precyzyjne informacje: w katalogu elektronicznym księgarni figuruje ponad dwa i pół miliona tytułów. [...] W sobotnie popołudnie wokół ustawionych przed wejściem metalowych wózków i pudełek tłoczą się amatorzy książek za dolara [...]. W środku między półkami tłoczą się studenci z pobliskiego New York University, spełnieni i niespełnieni pisarze oraz artyści. [...] Miejsce to ma niepowtarzalny klimat i jest uważane za coś w rodzaju nowojorskiej instytucji. W odróżnieniu od nowoczesnych nowojorskich sieciówek panują tu spartańskie warunki: ciasno, brak wygodnych foteli, nie serwują kawy, z sufitu zwisają pozbawione uroku jarzeniówki. Ale jakoś nikt nie narzeka. [...] Księgarnia czynna jest codziennie do wpół do jedenastej wieczorem. Sama obowiązkowo zaciągam tu zawsze gości-turystów. Nawet jeśli na początku się krzywią ("Antykwariat zamiast wycieczki na szczyt Empire State?!"), zazwyczaj potem nie można ich ze Strandu wyciągnąć. [...] Niedziela to dziś w Strandzie jeden z najruchliwszych dni. Karty kredytowe jak najbardziej są przyjmowane... ku rozpaczy niejednego nowojorczyka. "Nauczyłem się już i mam zasadę. Idąc do Strandu, biorę tylko gotówkę - tyle, ile mogę wydać. W przeciwnym razie mogłoby się to bardzo źle skończyć"  - zwierza mi się  ze śmiechem John, całkiem nieźle sytuowany prawnik.
To raczej nie przypadek, że kolejne miejsce, które chciałabym odwiedzić to New York Public Library.
Od ponad wieku ścierają się tu idee i tradycje; mieszają języki. "To miejsce, w którym wszyscy mogą dokonywać odkryć, puścić wodze wyobraźni" - mówi o Nowojorskiej Bibliotece Publicznej jej dyrektor Paul LeClerc. Stworzona dzięki determinacji i szczodrości wielkich amerykańskich filantropów, a dziś utrzymywana zarówno przez podatników, jak i ze środków prywatnych, jest jedną z największych bibliotek świata. Przechowywane tu zbiory - ponad pięćdziesiąt milionów książek, map, dokumentów, rycin i fotografii - zajmują w sumie sto czterdzieści kilometrów bieżących półek. Ale New York Public Library (NYPL) to znacznie więcej niż książki, cyfrowe pliki i pamiątki. Od ponad wieku pełni funkcje obywatelskiej szkoły. Była i jest symbolem demokratycznych i egalitarnych aspiracji Ameryki.[...] Każdy - bez wyjątku każdy - mógł wejść do gmachu i otrzymać dowolną książkę: za darmo, szybko i bez jakichkolwiek pytań. Tak jest do dziś: "Jedynym kryterium, które decyduje, czy ktoś może korzystać z tej biblioteki, jest ciekawość świata" - podkreśla z dumą dyrektor LeClerc. Każdego roku NYPL odwiedza ponad szesnaście milionów ludzi: turyści i bezdomni, wariaci i nudziarze, uczniowie szkół i nobliści, stateczne panie w kapelusikach i kloszardzi, którzy dłubią w nosie. [...] W czytelni głównej jest miejsce dla ponad sześciuset osób. Siedzą głowa przy głowie, rząd po rzędzie, jak okiem sięgnąć, starzy i młodzi, pogrążeni w książkach albo w marzeniach, z nosami w laptopach i z głowami zadartymi w kierunku pysznie zdobionego sufitu, na którym namalowano niebo. [...] Pokój 315 (czytelnia) szybko się zapełnia - w ciągu godziny zrobi się tu tłok. Wielobarwny tłum, procesja ludzi, którzy bez ustanku czegoś szukają, nad czymś się głowią. Stukot klawiatur, szelest przewracanych kartek, szuranie krzeseł, szepty i szmery zlewają się w szum. Ile myśli, tęsknot i pragnień, ile pytań i wątpliwości zrodziło się przy tych stołach, w świetle tych lamp, wokół półek, na których się grzbiety słowników, atlasów, monografii, kompendiów i encyklopedii? Kto miał w ręku książkę o nowojorskiej awangardzie - ciężką, nudną i napuszoną cegłę, którą próbuję właśnie czytać? Kto chwycił za czerwony flamaster i nabzdyczonej pani krytyk, zadedykował na marginesie zdecydowane "O czym ona, choler, bredzi?!" Nie wiem i nigdy się nie dowiem, ale pewnie moglibyśmy się zaprzyjaźnić.
Przyznacie, że te opisy działają na wyobraźnię i inspirują. Jeśli ktoś się wybiera tego lata do Nowego Jorku, to zdecydowanie powinien sięgnąć po tę publikację, będzie ona stanowić świetne uzupełnienie tradycyjnego przewodnika. Mnie na razie pozostaje tylko książka, filmy i marzenia, ale kto wie... jak mówią w Ameryce: dare to dream. A na koniec piosenka Franka Sinatry, którą uwielbiam i kiedyś odsłucham sobie, przechadzając się miedzy nowojorskimi drapaczami chmur.


Moja ocena: 4


Komentarze

Popularne posty