Kamil Bałuk, Wacław Krupiński "Wodecki. Tak mi wyszło".


Zobaczyłam tę książkę i bez namysłu postanowiłam kupić. Nie żebym była jakąś wielką fanką Zbigniewa Wodeckiego, ale ta genialna współpraca artysty z muzykami Mitch&Mitch swoje zrobiła i także mnie zachęciła by odkryć go na nowo. Okazało się nagle, że Wodecki ma nie tylko kilka naprawdę świetnych numerów, ale że jest po prostu genialnym muzykiem. Za każdym razem, kiedy przypadkiem w telewizji natykałam się na jego kolejne wywiady, nie mogłam wyjść z podziwu, że ten facet ma tyle dystansu do siebie. Był autentycznie sympatyczny, nie było w nim w ogóle nadęcia wielkiej gwiazdy, po prostu człowiek, który robi swoje i stara się, to robić najlepiej, jak potrafi. 

Kiedy dowiedziałam się, że Zbigniew Wodecki zmarł, zrobiło mi się najzwyczajniej, po ludzku, po prostu smutno. W głowie pojawiła się myśl, że odszedł zbyt wcześnie, że mógł nagrać jeszcze kilka świetnych piosenek. Jak się później okazało, pracował nad nową płytą, którą po nagłej śmierci artysty dokończyli, tacy wybitni muzycy jak Kayah, Kuba Badach i Sławek Uniatowski, tworząc na kanwie niedokończonych utworów płytę "Dobrze, że jesteś". Piosenka pt. "Chwytaj dzień" zaśpiewana przez Kayah "ze Zbyszkiem" to po prostu majstersztyk.

Z wielkim apetytem zabrałam się więc do książki, która składa się z dwóch części, pierwsza to reporterska opowieść Kamila Bałuka o tym, jak Wodecki spotkał zespół Mitch&Mitch i co z tego wynikło. Druga to wywiad rzeka z Wodeckim, poprowadzony przez Wacława Krupińskiego w 2011 roku, na dwa lata przed spotkaniem artysty z Mitchami.

Kamil Bułak odwalił kawał świetnej roboty i stworzył fantastyczny reportaż, który czyta się po prostu genialnie. Co najważniejsze, postać Wodeckiego zyskuje nowy wymiar. Poznajemy go z trochę innej strony, jako artystę tak naprawdę nie do końca spełnionego, ale również takiego, który wydaje się, że już się z tym pogodził i nie podejmuje żadnych prób, by o ten sukces zawalczyć. Bycie sławnym, rozpoznawanym, poczucie, że publiczność ciągle o nim pamięta, były dla Wodeckiego najważniejsze. Nierzadko ważniejsze niż sam proces tworzenia. Wodecki z goryczą przyznawał, że nie komponuje tego, co mu głęboko w duszy gra, bo nikt nie będzie chciał tego słuchać. 

Spotkanie  z Mitchami, dla których proces tworzenia i grania muzyki jest wartością w samą sobie, a wszystko inne nieważne, było dla niego doświadczeniem niezwykłym i nowym, z pewnością nie zawsze łatwym do zaakceptowania. Kiedy widziałam lub czytałam jakiś wywiad z Wodeckim, myślałam sobie, że był bardzo otwarty, a jak się okazało, tak naprawdę, żartem i uśmiechem, zbywał pytającego, który próbował dowiedzieć się o nim, czegoś więcej. Członkowie zespołu Mitch&Mitch wspominali, że mimo wielu spędzonych godzin razem, nigdy nie poznali dobrze Zbyszka, że do końca krył się za swoją maską, dowcipkującego piosenkarza estradowego. Zresztą sama historia spotkania Mitchów i Wodeckiego jest niebywała, bo oni przez lata zachwycali się jego płytą sprzed czterdziestu lat, a on w ogóle nie pamiętał tamtych piosenek, nie wykonywał ich i paradoksalnie, oni lepiej znali te utwory od niego samego, Zbyszek musiał uczyć się od nowa tekstu i melodii. 

Pewnie nie wszyscy wiedzą, że Wodecki był genialnym multiinstrumentalistą, cenionym filharmonikiem, który niespodziewanie zaczął występować na estradzie, najpierw jako skrzypek z Markiem Grechutą, następnie akompaniował Ewie Demarczyk, a później już jako solista i piosenkarz zaczął występować na scenie. Jednak warsztat muzyczny, który zdobywał przez wiele lat w szkołach muzycznych, na zawsze ukształtował go jako twórcę. Zresztą Wodecki był genialnym skrzypkiem, który nigdy nie przestawał namiętnie i długo ćwiczyć, potrafił zagrać najbardziej skomplikowane utwory na skrzypce w muzyce klasycznej, tak samo dobrze, jak na początku swej kariery zawodowego muzyka filharmonii.

Druga część książki, czyli wywiad rzeka, mocno mnie rozczarowała, a nawet znudziła. Spodziewałam się, że rozmówcy udało się dotrzeć do Wodeckiego, namówić na zwierzenia, a tak naprawdę poza wieloma biograficznymi faktami z życia artysty, dowiadujemy się niewiele więcej. Wodecki po raz kolejny z uśmiechem na twarzy bardzo sprawnie unikał trudnych tematów. Brakło mi w tym wywiadzie jakiegoś pazura, bezwarunkowej szczerości, ale tez pytań o sprawy mniej oczywiste lub choćby zabawnych anegdot związanych z wieloletnim byciem na scenie. To jest taki bardzo poprawny wywiad pomnik, z którego niewiele wynika. Jedyne co go łączy z częścią pierwszą to obraz muzyka, który odniósł wiele sukcesów, ale nadal nie czuł się do końca muzycznie spełniony.  

Książka jest bardzo nierówna, pierwsza część świetna, a druga moim zdaniem, słaba. Paradoksalnie część reporterska mówi więcej o tym genialnym artyście, niż jego własne słowa, spisane w wywiadzie. Myślę sobie jednak, że i tak warto ją przeczytać, by trochę lepiej poznać Zbyszka Wodeckiego, A potem posłuchać sobie, jego najlepszych piosenek i jeszcze raz zachwycić się jego talentem. 

Komentarze

Popularne posty