"Bukareszt. Kurz i krew" Małgorzata Rejmer.



Książka Małgorzaty Rejmer pt. "Błoto słodsze niż miód" o komunistycznej Albanii, o której pisałam niedawno na blogu  totalnie mnie zachwyciła.  Nie wiem jak to możliwe, ale "Bukareszt" momentami - śmiem twierdzić -  jest jeszcze lepszy. Są tu akapity, które czyta się niemal z nabożnością, bez pośpiechu delektując się każdym wersem, z którego nie można uronić ani słowa, bo każdy wyraz ma ogromne znaczenie i każdy opowiada o czymś istotnym. Małgorzata Rejemr pisze spektakularnie, swoimi tekstami trafia w serce i rozdziera duszę, ależ ona ma talent! Z niecierpliwością czekam na jej kolejne publikacje.

Nigdy nie byłam w Bukareszcie, ani w Rumunii i po przeczytaniu tego reportażu nie wiem, czy chciałabym tam pojechać. Wyobrażam go sobie trochę, jak Belgrad, ale mam nieodparte wrażenie, że jestem zbyt łaskawa dla stolicy Rumunii, snując takie porównanie i jednocześnie bardzo niesprawiedliwa względem stolicy Serbii, w której, notabene, mi się bardzo podobało. Bukareszt po lekturze tej książki jawi mi się jako miasto nie do końca przyjazne, pełne sprzeczności, brzydkie i piękne zarazem, takie, które od razu pokochasz lub znienawidzisz.

Książka Małgorzaty Rejmer skupia się nie tylko na Bukareszcie, ale na próbie analizy specyfiki i istocie narodu rumuńskiego od czasów powstania państwa, aż po współczesność. Moim zdaniem autorka spisała się na medal, jak w soczewce skupiła wszystkie najważniejsze kwestie dotyczące Rumunii wczoraj i dziś, dzięki jej książce poznajemy ten kraj z niemal każdej strony. Znajdziemy tu sporą dawkę historii, mnóstwo ciekawych socjologicznych dygresji oraz odmalowany z dużą starannością architektoniczny obraz Bukaresztu.

Pierwsza część reportażu, która opowiada o komunistycznej Rumunii jest bardzo mocna. Trzeba przyznać, że Małgorzata Rejmer ma niebywały talent do opisywania rzeczy strasznych w sposób niemal poetycki, a jednocześnie rozdzierający duszę i przyprawiający o dreszcze. Czytanie niektórych fragmentów niemal bolało, z jednej strony moje wewnętrzne ja krzyczało, bym zamknęła tę książkę, a z drugiej czułam niepohamowaną potrzebę dalszego zagłębiania się w tej niełatwej lekturze.

Pisarka opowiada o totalitaryzmie w wydaniu rumuńskim bardzo szczegółowo, ze wszystkimi strasznymi i okrutnymi detalami. Krwawa dyktatura Ceaușescu budzi przerażenie i niedowierzanie, że coś takiego naprawę się wydarzyło. Jak mówi jeden z rozmówców reporterki:  Społeczeństwo rumuńskie jest społeczeństwem milczenia, nie ma tradycji buntowania się przeciw władzy. Nic dziwnego, że Ceaușescu wprowadzał w życie wszystko, co zaplanował: nikomu przez myśl nie przeszło, że można mu stawiać opór. Totalitaryzm wchodził ludziom do domów, zaglądał do garnków i do łóżek. Ludzkie życie było sprawą państwa.

Najbardziej wstrząsnął mną rozdział o dekrecie dotyczącym aborcji, konsekwencji tego absurdalnego zakazu nie sposób pojąć, ani w jakikolwiek sposób wytłumaczyć. Wielki dyktator został w końcu obalony, ale sami Rumuni nie do końca pojmują, jak do tego doszło i co stało się później: Nie wierzę, że kiedykolwiek dowiemy się, jak było naprawdę. Nikomu nie zależy na dochodzeniu do prawdy. Prawda byłaby dla wszystkich niewygodna, bo po osiemdziesiątym dziewiątym roku władzę przejęli ludzie z otoczenia Ceaușescu, nie było żadnych czystek, żadnych rozliczeń. Rumunii uwielbiają zapominać, to dla nich najwygodniejsze rozwiązanie.

Dalej autorka pisze o początkach państwa rumuńskiego, okresie międzywojennym, ale także o współczesnej Rumunii, rozwarstwieniu społecznym, beztrosko wałęsających się bezdomnych psach oraz pięknie i brzydocie jej stolicy.

Bardzo polecam wam tę mądrą i świetnie napisaną książkę, która zmusza do refleksji, wielokrotnie porusza trudne kwestie, momentami mocno uwiera, ale naprawdę warto ją przeczytać.


Komentarze

Popularne posty