"Dzieci wielojęzyczne. Niezwykła historia zwykłej rodziny" Martyna Górniak-Pełech, Butterfly House.

 


Kiedy moja koleżanka z liceum wspomniała, że napisała książkę i zapytała czy chciałabym ją przeczytać, zgodziłam się bez wahania. I choć nie jest to tematyka, którą na co dzień się interesuję, to muszę powiedzieć, że od książki nie mogłam się oderwać i przeczytałam ją niemal na raz. A wszystko dlatego, że została napisana  w bardzo przystępny sposób. Głównym tematem książki jest wielojęzyczność dzieci autorki. Javi ma dziewięć lat, Krysia siedem i oboje mówią  i piszą [sic!] w czterech językach. Zastanawiacie się pewnie teraz, jak to jest możliwe, trochę nie dowierzacie, a oczami wyobraźni widzicie dzieci, które całe dnie spędzają na nauce i wkuwaniu nudnych słówek. Otóż jesteście w błędzie, bo w tej książce nauka języków to raczej wspaniała przygoda i  sposób na życie, niż przykry obowiązek. Zresztą, jest to bardziej przyswajanie języka, niż stricte nauka, bo dzieci do szóstego roku życia z łatwością uczą się kilku języków jednocześnie, każdy traktując jak pierwszy i chłonąc wszystko jak gąbka. 

Zanim jednak do tego dojdzie, to w głowie rodzica musi najpierw zrodzić się pomysł na wielojęzyczność, a potem jeszcze żelazna konsekwencja i determinacja, by wytrwać w tym postanowieniu. Tak naprawdę największy wysiłek i praca, szczególnie na początku tej przygody, leży właśnie po stronie rodziców. Martyna jest z wykształcenia filologiem języka hiszpańskiego, więc nic dziwnego, że właśnie ten język postanowiła przekazać swoim dzieciom. Mąż jest Polakiem, ale biegle mówi po angielsku, postanowili więc również wykorzystać ten fakt i wprowadzić jednocześnie angielski. Wyobraźcie więc sobie taką sytuację, że mama mówi do swojego nowo narodzonego synka wyłącznie w języku hiszpańskim, tata w języku angielskim, a między sobą rozmawiają po polsku. Wydaje się to dość skomplikowane, ale okazało się na tyle skuteczne, że kiedy urodziła się Krysia, kontynuowała z bratem tę niezwykłą przygodę. Zresztą Martyna od początku trzymała się swego, wierzyła w swój projekt i z powodzeniem go realizowała, a wszechświat zdawał się sprzyjać. Szczególnie  wtedy, gdy postawił na jej drodze hiszpańską nianię, która pomogła dzieciom, jak określa to Martyna, "zanurzyć się  w języku". A potem przeprowadzka na Maltę i maltańska szkoła,  w której dzieci uczyły się kolejnego języka, a przy okazji rozwijały swoje pozostałe kompetencje językowe w środowisku międzynarodowym. 

Jak słusznie zauważa autorka, wielojęzyczność nie jest czymś nadzwyczajnym. Choćby w Szwajcarii, Belgii czy Kanadzie to zjawisko powszechne, jednak nie oszukujmy się, w Polsce jest to wciąż rzadkość. Ona sama wprowadziła wielojęzyczność pod swój dach, kiedy jeszcze mieszkała w Krakowie, ale to właśnie podróże i przeprowadzki były motorem napędowym i utwierdzały ją w tym, że zmierza w dobrym kierunku. Martyna jest niezwykle pozytywną osobą, ma niebywałą zdolność do postrzegania życiowych zdarzeń w kategorii szansy i nadarzającej się okazji, a nie konieczności, która ogranicza lub komplikuje rzeczywistość. Tego nauczyła też swoje dzieci, tej otwartości i bycia gotowym na kolejną przygodę, bez względu na to w jakim języku będzie się ona odbywać. 

Autorka aktualnie przebywa w Polsce i skupia się na promowaniu swojej książki. Kiedy okazało się, że sprawy wydawnicze się mocno przeciągną i dzieci nie zdążą na rozpoczęcie roku szkolnego na Malcie, Martyna zapisała je do polskiej szkoły. Pomysł może wydawać się dość szalony,  ale jeśli spojrzymy na niego jej oczami i  potraktujemy jako najlepszą możliwą lekcję języka polskiego, to brzmi bardzo sensownie.

Mogłabym powiedzieć, że ta książka jest głównie dla tych, których interesuje temat wielojęzyczności.  i dla tych, którzy chcą się dowiedzieć jakie autorka ma sposoby na szlifowanie umiejętności lingwistycznych swych dzieci. Jednak tak naprawdę jest to wspaniała lektura dla każdego, bo pokazuje, że można żyć trochę inaczej, że warto robić pewne rzeczy po swojemu. Książka inspiruje na wielu płaszczyznach. Bardzo Wam ją polecam.

Komentarze

Popularne posty