"Lincoln Highway" Amor Towles, Znak Lietarnova.


Nie miałam wielkich oczekiwań względem najnowszej książki Amora Towles'a. Za mną tylko lektura powieści "Dobre wychowanie", którą wspominam dobrze, aczkolwiek bez fajerwerków. Kultowego dzieła pisarza, mowa o "Dżentelmenie w Moskwie" jeszcze nie czytałam, ale po "Lincoln Highway" nabrałam na nią apetytu. Powieść, o której dziś mowa, zaskoczyła i zaintrygowała  mnie niemal od samego początku. Bardzo przypadła mi do gustu nie tylko fabuła oraz urzekający klimat Ameryki z lat pięćdziesiątych, ale też zaskakujące zwroty akcji, których nie sposób było przewidzieć. Dzięki temu czytanie tej książki było jedną wielką przygodą. 

Jest to klasyczna powieść drogi i naprawdę wciąga od pierwszych kilometrów, które pokonują niebieskim studebakerem jej bohaterowie. Jednym z nich jest Emett Watson który właśnie opuścił bramy poprawczaka i wrócił w swe rodzinne strony po brata, z którym zamierza udać się do Kalifornii, by zacząć wszystko od nowa. Ich ojciec nie żyje, majątek został zlicytowany, a matka opuściła ich lata temu, dlatego chłopak bez sentymentów i zbędnej zwłoki pragnie ruszyć w swą drogę. Jednak jego plany krzyżuje pojawienie się kolegów z poprawczaka, zamiast do San Francisco Emett  jest zmuszony ruszyć do Nowego Jorku, gdzie swój początek bierze właśnie tytułowa Lincoln Highway. Od tego momentu wszystko zaczyna się komplikować...

Sama nie wiem, co mnie bardziej zachwyciło w tej książce: fabuła czy klimat i filmowy rozmach z jakim udało się opisać autorowi lata pięćdziesiąte w Stanach Zjednoczonych. Trzeba przyznać, że opisy jakie stworzył Towles po prostu bombardowały wyobraźnię, a w głowie wyświetlały się sceny jak z najlepszego filmu. To powieść o dorastaniu, zemście, zadośćuczynieniu i poszukiwaniach własnego ja. Momentami zabawna, ostatecznie nostalgiczna, książka, od której trudno się oderwać.

Komentarze

Popularne posty